„Jak się dzisiaj czujesz”? „Co chciałbyś dzisiaj robić”? „Idziemy na wycieczkę. Przyjdziesz”? Każdy uczeń chciałby odpowiadać na takie pytania. Koncept szkoły, w której to dziecko proponuje nauczycielowi plan lekcji, brzmi jak najlepsza fantazja. W szczecińskiej szkole demokratycznej – jednej z kilkunastu tego typu w Polsce – tak właśnie jest. Tam dziecko to nie „uczeń”, a „domownik”. Uczy go oczywiście nie „nauczyciel”, tylko „mentor”. W szczecińskiej szkole wszystko ma swoje nowe oblicze. W końcu powstała ona po to, by zaprzeczać schematom.
Suffolk
Jak powiedziała mentorka Anna Czyńska (Gazeta Wyborcza z 19.05.2017 r.), pomysł na taką placówkę narodził się w niej jeszcze na studiach pedagogicznych: „Dużo zastanawiałam się nad tym, na ile jesteśmy w stanie odpowiedzieć na potrzeby i pragnienia dzieci.” Inspiracją do powstania placówki była pierwsza, demokratyczna szkoła Alexandra Sutherlanda Neille’a. Ta została założona w 1921 roku i jej głównym celem było oddanie wolności dzieciom. W 2015 roku fundacja „Droga Wolna” oraz zainteresowani rodzice spotykali się przez pół roku w Szczecinie, by dyskutować o wcieleniu pomysłu w praktykę w naszym kraju. Dziś do ośrodka uczęszcza dwudziestu pięciu uczniów, w wieku od pięciu do siedemnastu lat. Faktycznie – mogą się uczyć tego, czego chcą.
(Każdego dnia) Dzień Dziecka
„Spotkania” w szkole zaczynają się od zebrania, w którym dzieci – traktowane jak dorośli – mogą demokratycznie zabrać głos w sprawach bieżących. To właśnie czas na to, by dzieci zdecydowały, czego chcą się uczyć. Piotr Szetela, jeden z mentor ów szczecińskiej szkoły, opowiada: „Każdego dnia pytamy się nawzajem: jak się czujesz? jakie masz na dzisiaj plany? Wtedy dziecko może odpowiedzieć: Czuję się dobrze, chcę się uczyć historii albo Nie chce mi się uczyć, chcę grać cały dzień w Minecrafte’a. To też dobrze”.
Zdaniem Szeteli, „domownik” nawet nie musi chodzić na zajęcia: „Staramy się stosować głęboką demokrację, a nie władzę większości. Chcemy znaleźć rozwiązania, przy których każdy czuje się komfortowo”.
Czasem jednak trzeba pójść na nielubiany kompromis. A zwłaszcza ten z polskim systemem szkolnictwa. I z prawem.
Sprawdzian
Szkoły demokratyczne znajdują się również w Poznaniu, Gdańsku i w Warszawie. Polskie prawo traktuje je jako „edukację domową”. Wymóg jest jeden: pod koniec roku szkolnego uczniowie muszą zdać test wiedzy. Jaka jest zatem szansa, że im się powiedzie, skoro nie muszą się pojawiać w szkole?„Oczywiście, przeglądamy z dziećmi podręczniki, by wiedzieć, jaka jest podstawa programowa. Na przykład, na etapie gimnazjum czy liceum, takie książki już muszą być” mówi Szetela, po czym dodaje: „ Już od września my i Poznań zaczynamy przygotowania do egzaminów, żeby zrobić pokazówkę przed rządem”. Inne szkoły tego typu za granicą (USA, Niemcy, Japonia, Izrael) wykazują się dobrymi wynikami. Popularność szkół demokratycznych nie spada. Może dlatego, że przekazuje się w nich naukę w praktyce.
Doświadczać, zamiast wkuwać
Dzieci ze szczecińskiej szkoły demokratycznej raz w tygodniu chodzą do lasu, by oglądać różne gatunki liści i drzew. Wolą to, niż zwykłą naukę o miękiszu palisadowym. Lubią czytać i mają do tego w szkole dobre warunki: sale bibliotek pełnych książek i komiksów. Dzieci poznają to, co je najbardziej interesuje. „Mogę z 8-9 latkami przerabiać teorię względności albo fizykę nuklearną. Skoro są tym zainteresowane, to trzeba o tym mówić” dodaje Szetela.
Jednak przedmiotem, którego najchętniej uczą się wychowankowie, jest demokracja. Niezależnie od wieku dzieci mają głos we wszystkim i decydują o wszystkim. Na spotkaniach przekazują sobie z rąk do rąk butelkę z wodą, która symbolizuje „prawo do głosu”. Kto trzyma butelkę w ręce, mówi, pozostali słuchają. Dzieci decydują zarówno o tym, czy można przemycac kanapki do sal szkolnych, jak i o tym, skąd szkoła weźmie finanse na utrzymanie. Młodzi ludzie (wraz z ich opiekunami) decydują również o tym, które dzieci zostaną przyjęte do szkoły. Warto dodać, że rodzic „domownika” musi zapłacić czesne, żeby dziecko mogło – zgodnie z własną wolą – uczęszczać na zajęcia. Mentorzy nie podają sumy, jednak w podobnych placówkach jest to około tysiąc złotych.
Wolna wola zawsze i wszędzie
Dzieci robią to, co chcą robić i mówią wtedy, kiedy czują się na to gotowe. „Odzywa się ten, kto chce. Jeśli są dwie osoby, klasa przeprowadza wybory. Ten, kto przegrywa dzisiaj, jest mówcą jutro”, komentuje Szetela. Nie można też wychowanków zmusić do siedzenia nad ćwiczeniami. Nie ma tu ani sprawdzianów, ani kartkówek, ani nawet dzwonków. Anna Czyńsk, mentorka, jednak nie wydaje się tym zmartwiona. W szkole Neille’a też były przypadki, kiedy dzieci nie chciały się uczyć. Niektóre dopiero po trzech latach wzięły się za naukę. Z nudów.
Ale nawet w tak demokratycznej placówce zdarzają się konflikty między uczniami. Czy w tej sprawie mentorzy interweniują? Z odpowiedzią śpieszy Piotr: „Naszą rolą jest stanięcie pomiędzy, ale nie rozwiązywanie problemów dzieci”. Wydaje się, że postawa mentora w sytuacji konfliktu jest taka sama, jak w edukacji. „My oferujemy dzieciom siebie, swój czas i swoje umiejętności. Natomiast staramy się im nie narzucać”. I dodaje: „dzieci próbują nas wtłoczyć w schemat nauczyciel-uczeń. Ale to nie na tym ma polegać”.
Awesometown?
Szczecińska szkoła demokratyczna nie zyskuje jednogłośnej aprobaty. „Taka idylla jest niemożliwa do utrzymania”, uważa Mgr Iwona Nieć, nauczycielka z trzydziestoletnim stażem, ze szkoły w Rydułtowach. Przyznaje, że ani nie chciałaby być uczniem, ani nauczycielem w szkole demokratycznej.
Do ciekawych wniosków dochodzą również studentki polonistyki Uniwersytetu Śląskiego. Jedna z nich, Karolina, chwali to, że w szkole demokratycznej nauczyciel musi wykazać się kreatywnością, by faktycznie zainteresować wiedzą ucznia. Inna – Dominika – dodaje, że to ciekawy pomysł, bo dzieci „muszą sobie radzić same” i współpracować (starsi „domownicy” z młodszymi). Obie przyznają jednak, że koleżeństwo z belframi to nienajlepszy pomysł. A brak choćby śladowej dyscypliny – zwłaszcza.
Prof. Danuta Krzyżykowa z Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej UŚ uznaje pozytywne aspekty metody Neille’a. Jednak uważa, że brak zdrowej hierarchii (zarówno wśród uczniów jak i nauczycieli) wzbudza po pewnym czasie dezorientację u dziecka.
„Oczywiście, taka szkoła nie musi odpowiadać każdemu” – przyznaje Anna Czyńska. A za nią Piotr Szetela, dodając: „Ludzie myślą, że jesteśmy zbyt radykalni. Ale inne szkoły interesują się naszą metodą”.
Akademia Pana Demokraty
Wizja dobrowolnej (dla dzieci) i płatnej (dla rodziców) szkoły może szokować. Zwłaszcza, że reguły w niej rządzące przypominają te z „Akademii Pana Kleksa” Brzechwy. Nie zmienia to faktu, że nawet osoby sceptyczne dostrzegają w nowatorskiej metodzie wiele pozytywów: samodzielność, odwagę i kreatywność, szacunek do innych, swojej i cudzej przestrzeni. Wydaje się jednak, że demokratyczną szkołę czeka jeszcze długa droga i sporo pracy, by przekonać Polskę do swojego ustroju.